CO2: butla a reaktor. Wnioski, niebezpieczeństwa.
: wt gru 04, 2018 12:03 pm
Witajcie
Zakładam ten temat aby podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami ze sposobów podawania CO2 do akwarium.
Chciałabym uczulić przyszłych użytkowników na możliwe niebezpieczeństwa i pokazać że nie zawsze jest tak gładko i kolorowo jak w internecie można przeczytać.
1. Pierwszym sposobem który zastosowałam była domowa bimbrownia z drożdży.
Działała ona u mnie kilka dni. Tylko raz działała tydzień. Za każdym razem przygotowywałam ja tak samo. Nie wiem gdzie popełniłam błąd. Doszło do takiego momentu że co 3-4 dni przygotowywałam nowy zacier. Pierwszy dzień wszystko było dobrze, a na trzeci dzień gaz już prawie nie leciał. Koszty cukru i drożdży łatwo wyliczyć.
2. Drugim sposobem który jak myślałam miał rozwiązać moje problemy był reaktor z kwasku i sody. Miał być stabilny i działać długo.
Koszt przygotowania z torebek kwasku i sody zakupionych w sklepie wahał się w granicach 10 zł. Wystarczał na, o dziwo, tydzień. Kiedy przygotowałam mocniejszy r-r kwasku to zakleił mi się zaworek precyzyjny. Kwasek się krystalizował nawet na łączeniach wężyka.
Zakupiłam worek 5 kg kwasku i sody żeby było taniej. Bo 40 zł co miesiąc nie wypada ekonomicznie. Koszt z przesyłką prawie 100 zł. Doliczając wcześniejsze koszty wychodzi prawie koszt małej butli. Ale koszt to nie jedyny minus.
Nie udało mi się nigdy ustawić zaworkiem precyzyjnym prędkości kapania tak żeby była stała dawka CO2. Zaworek się zaklejał, prędkość kapania spadała. Po odkręceniu okazywało się że jest za dużo. Po ponownym przetkaniu zaworka i ustawieniu wydawałoby się poprawnie okazywało się np po powrocie z pracy że nic nie leci a pH 7.6 np. kiedy rano było 6,8. I trzeba było znowu ustawiać prędkość tak żeby pH spadało powoli.
Przy założeniu nowego r-r okazywało się że gazu leci tyle że pH spada poniżej 6,6....w niecałe pół godziny. Każdy r-r jest o podobnym stężeniu, ale nie jednakowym.
Przez te problemy z ustawieniem dozowania CO2 i skokom pH zabiłam moje piękne Pielegniczki i spaliłam Kryptokoryne. Reszta roślin się jakiś oparła. Można sobie tylko wyobrazić jak niestabilne to były warunki. Pomimo podaży gazu rośliny rosły słabo, listki pokrywał glon a A. Reinecki przestała rosnąć i cała się poskręcała.
Podliczając koszty totalne zauważyłam że już dawno bym miała butle CO2 i święty spokój. Zainwestowałam w butle i uważam że to był najlepszy wybór. Szkoda że tak późno. pH jest stabilne. Poziom CO2 jest stabilny. Jest dużo czyściej, Kwasek nie kapie wkoło tych szpetnych poukrywanych butelek no i ja nie muszę co 4 dni robić nowego zacieru ani nic mieszac po butelkach.
Może ja coś robiłam nie tak, może niektórzy są zadowoleni z reaktorów. U mnie tak się działo.
Jeśli macie jakieś swoje spostrzeżenia to dzielcie się śmiało.
Zakładam ten temat aby podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami ze sposobów podawania CO2 do akwarium.
Chciałabym uczulić przyszłych użytkowników na możliwe niebezpieczeństwa i pokazać że nie zawsze jest tak gładko i kolorowo jak w internecie można przeczytać.
1. Pierwszym sposobem który zastosowałam była domowa bimbrownia z drożdży.
Działała ona u mnie kilka dni. Tylko raz działała tydzień. Za każdym razem przygotowywałam ja tak samo. Nie wiem gdzie popełniłam błąd. Doszło do takiego momentu że co 3-4 dni przygotowywałam nowy zacier. Pierwszy dzień wszystko było dobrze, a na trzeci dzień gaz już prawie nie leciał. Koszty cukru i drożdży łatwo wyliczyć.
2. Drugim sposobem który jak myślałam miał rozwiązać moje problemy był reaktor z kwasku i sody. Miał być stabilny i działać długo.
Koszt przygotowania z torebek kwasku i sody zakupionych w sklepie wahał się w granicach 10 zł. Wystarczał na, o dziwo, tydzień. Kiedy przygotowałam mocniejszy r-r kwasku to zakleił mi się zaworek precyzyjny. Kwasek się krystalizował nawet na łączeniach wężyka.
Zakupiłam worek 5 kg kwasku i sody żeby było taniej. Bo 40 zł co miesiąc nie wypada ekonomicznie. Koszt z przesyłką prawie 100 zł. Doliczając wcześniejsze koszty wychodzi prawie koszt małej butli. Ale koszt to nie jedyny minus.
Nie udało mi się nigdy ustawić zaworkiem precyzyjnym prędkości kapania tak żeby była stała dawka CO2. Zaworek się zaklejał, prędkość kapania spadała. Po odkręceniu okazywało się że jest za dużo. Po ponownym przetkaniu zaworka i ustawieniu wydawałoby się poprawnie okazywało się np po powrocie z pracy że nic nie leci a pH 7.6 np. kiedy rano było 6,8. I trzeba było znowu ustawiać prędkość tak żeby pH spadało powoli.
Przy założeniu nowego r-r okazywało się że gazu leci tyle że pH spada poniżej 6,6....w niecałe pół godziny. Każdy r-r jest o podobnym stężeniu, ale nie jednakowym.
Przez te problemy z ustawieniem dozowania CO2 i skokom pH zabiłam moje piękne Pielegniczki i spaliłam Kryptokoryne. Reszta roślin się jakiś oparła. Można sobie tylko wyobrazić jak niestabilne to były warunki. Pomimo podaży gazu rośliny rosły słabo, listki pokrywał glon a A. Reinecki przestała rosnąć i cała się poskręcała.
Podliczając koszty totalne zauważyłam że już dawno bym miała butle CO2 i święty spokój. Zainwestowałam w butle i uważam że to był najlepszy wybór. Szkoda że tak późno. pH jest stabilne. Poziom CO2 jest stabilny. Jest dużo czyściej, Kwasek nie kapie wkoło tych szpetnych poukrywanych butelek no i ja nie muszę co 4 dni robić nowego zacieru ani nic mieszac po butelkach.
Może ja coś robiłam nie tak, może niektórzy są zadowoleni z reaktorów. U mnie tak się działo.
Jeśli macie jakieś swoje spostrzeżenia to dzielcie się śmiało.