Zanim trafiłam na ten wątek, żyłam w przekonaniu, że nie da się komuś innemu udzielić wskazówek, jak ma sobie poradzić ze stratą. Kolejny raz FAWA poszerza moje horyzonty. Nie należy lekceważyć potrzeby moralnego wsparcia. Jeśli więc moje doświadczenia mogą mieć wartość terapeutyczną, to mogę opowiedzieć o całym procesie, począwszy od rozdzierania szat, na chwiejnej równowadze skończywszy. Nazywam się Joanna i w swoim życiu straciłam kilka ryb. Na początku jest szok i niedowierzanie. Siwa mgła przesłania pole widzenia, wciska się do nosa i ust, nie pozwala oddychać. Ziemia usuwa się spod nóg. Wiem, że nic już nigdy nie będzie takie, jak wcześniej (wcześniej= lepiej. Temat poruszony kilka postów wyżej). Wypracowałam sobie pewną metodykę postępowania. Otóż należy się trzymać kilku ważnych zasad. Po pierwsze to w porządku, że czujesz żal. Nie wstydź się, jeśli w Twojej głowie zaczną się pojawiać wątpliwości dotyczące istnienia dowolnej siły wyższej (możesz ją nazywać różnie, w zależności od wyznawanego światopoglądu, religii, filozofii, a nawet polityki. To jest w porządku), która miała Cię otaczać opieką. Zadawaj pytania, szukaj odpowiedzi, to działa stymulująco i nie pozwala bezpowrotnie zanurzyć się w otchłani rozpaczy. Po drugie: nie daj się złapać w pułapkę myśli: czy jeśli moje serce nadal bije, choć serce ryby, która była całym moim światem bić przestało, to znaczy, że kochałem/kochałam za mało? Niewłaściwie? Nie pozwól sobie na takie myśli. W rzeczywistości bowiem nie jest tak łatwo umrzeć z nieszczęśliwej miłości i nie możemy liczyć na to, że to właśnie my będziemy mieć to szczęście. Oczywiście możemy poszukać sposobu, aby sobie ułatwić odejście, które zakończy nasze męczarnie. Możemy poszukać członka elitarnej, tajnej jednostki specjalizującej się w zatrzymywaniu bicia serca samym wzrokiem. Działa na kozy, jest szansa, że na inne stałocieplne również. Inny sposób, to poprosić takiego członka o zadanie sobie ciosu dim mak. Obie metody nastręczają pewnych problemów logistycznych, zaś w przypadku drugiej dodatkowo nie dostajemy gwarancji daty śmierci. Teraz o tym nie myślisz. O niczym nie myślisz, bo za bardzo boli strata, ale mogłoby się okazać, że cios zadziała wtedy, gdy już dostrzeżesz jasne promienie, zaczniesz sobie układać świat na nowo. No i wtedy, rozumiesz, kiszka. Zatem nie polecam. Skupmy się na bardziej konwencjonalnych działaniach. Jak ja to robię? Otóż kiedy minie fala obezwładniających spazmów i szlochów, które są naturalne (to w porządku), przełykam gulę tkwiącą w gardle, wykasłuję kolejne kłaczki rozpaczy. Czasem jest ich dużo, to nie jest powód do wstydu. Drżącymi rękami staram się zepchnąć z piersi zmorę. Nie przejmuj się, jeśli zajmie Ci to więcej czasu, niż innym. To bardzo indywidualna sprawa. Pomóż sobie motywującymi wizjami. Masz jeszcze inne ryby, prawda? Masz dla kogo żyć! Nie miej do siebie pretensji, że się nimi zajmujesz. To wcale nie jest zdrada. Po prostu jesteś odpowiedzialny i próbujesz sobie pomóc w tej trudnej chwili. Wstań z kolan, otrzyj gila. Nie oczekuj, że ból zniknie. Będzie Ci towarzyszył zawsze, ale proste czynności pozwolą nie skupiać się wyłącznie na nim. W Twoim sercu już zawsze będzie kawałek zarezerwowany wyłącznie dla nieżywej ryby. Masz prawo ją wspominać, masz prawo szlochać wieczorami w poduszkę. Nie wstydź się tego. Miej pod ręką paczkę chusteczek, a w duszy wspomnienie Waszych najpiękniejszych chwil.
Jeśli to nie pomoże, pozostają sesje z psychoterapeutą połączone być może z farmakologią, ale na tym się nie znam.
Dodano do tego postu po 8 minutach 7 sekundach
Możesz też sobie puścić film z Chodakowską, bez wizji, sama fonia. DASZ RADĘ!